IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Piątek 13 grudnia 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

Dziecko wykorzystane - czyli jak skutecznie popchnąć własne dziecko w ramiona destrukcji - część 2

Autor: Iwona Kołodziejczyk

Źródło: www.psychotekst.pl

W pierwszej części artykułu przedstawiłam wykorzystanie w rozumieniu nieco innym, niż klasyczne i wspomniałam także - co istotne - iż często dokonuje się ono poprzez postawy, zachowania z pozoru niewinne, a nawet "pozytywnie uzasadnione". Warto pamiętać, że w relacjach rodzic - dziecko tego typu destrukcja, o jakiej mówimy, daleka jest od modelu świadomego krzywdzenia, sprawcy zaś (a bywa, że i ofiara), często do końca życia nie zdają sobie sprawy z tego, co w istocie zaszło. Optimum stanowi tu jednak taki poziom świadomości, który nie pozwoli nam - rodzicom, dopuszczać do sytuacji, w której używamy i wykorzystujemy własne dzieci.

Postaram się więc przedstawić Państwu kilka kolejnych, specyficznych układów w relacji rodzic - dziecko, oddających niejasne na pierwszy rzut oka, ale realne niestety wykorzystanie dziecka, które bez wątpienia borykać się będzie w przyszłości z destrukcyjnymi konsekwencjami tego typu doświadczeń.

CEL UŚWIĘCA ŚRODKI, CZYLI KAŻDY ORZE CZYM MOŻE...

Nagłówek nieco przewrotny, aczkolwiek adekwatny do sytuacji, którą definiuje. Chodzi tu bowiem o wyjątkowo toksyczny układ, w którym pozostający w konflikcie rodzice, często w okresie rozwodu, choć nie tylko, posługują się dzieckiem, jako: argumentem, elementem nacisku, "kontekstem", który wskazać ma "winnego", ewentualnie ukazać w pełnej krasie cały zestaw jego negatywnych cech. Co bywa potrzebne z różnych względów: bo "podział majątku", bo "sprawiedliwość", bo "satysfakcja moralna", bo "słuszna zemsta", itd. Abstrahując od wartości moralnej tego typu motywów, najistotniejsze pozostaje to, iż realizacja własnych celów pochłania rodziców tak bardzo, że gubią po drodze dziecko, wraz z rozumieniem całej jego, trudnej przecież bardzo, sytuacji. Ono zaś - oprócz klasycznego "użycia", stawiane jest wobec konieczności dramatycznych wyborów ("tata czy mama?"), zmuszane do postaw wyrażających dezaprobatę wobec "atakowanego" przez drugą stronę rodzica, wreszcie: obligowane do zachowań, które z tymże rodzicem je konfliktują.

Nie mówimy tu oczywiście o sytuacji, w której, w kontekście zaistniałego konfliktu, czy obiektywnych realiów, dziecko samo dystansuje się od któregoś z rodziców. Nawet wtedy warto jednak zadbać o to, by dystans ten, jeśli nie jest to uzasadnione i konieczne, nie był zbyt głęboki.

Mamy natomiast na myśli układ, w którym dziecko, samo z siebie, i w oparciu o własne doświadczenia z rodzicem, pragnie zachować z nim dobre relacje i relacje te są dla niego ważne. Niestety w sytuacji, w której "niedobry współmałżonek" jest "dość dobrym rodzicem", często jedna ze stron konfliktu (albo i obie), wykorzystując nieświadomie emocjonalną zależność dziecka, próbuje "zarazić" je własnymi opiniami i uczuciami. Czasem wręcz wymóc pewne działania, grając na różnych, czułych strunach relacji rodzic - dziecko. Z konkretnych zachowań mam tu na myśli np.:

  • oczernianie rodzica w oczach dziecka,
  • domaganie się swoistego "werdyktu" pt. "kto jest lepszy",
  • karanie emocjonalne za potrzeby i próby nawiązania kontaktu z "atakowanym" rodzicem,
  • sugerowanie zachowań, które odzwierciedlić mają opinie i uczucia "atakującego" rodzica ("powiedz mu....", "nie rozmawiaj z nim tak długo", "nie proś o nic", "nie odzywaj się"),
  • ostre zakazywanie kontaktu,
  • wzbudzanie niechęci do "atakowanego" rodzica poprzez tendencyjne obwinianie go wobec dziecka za swoje złe stany emocjonalne i problemy,
  • demonstracyjne uzasadnianie własnych zarzutów i zachowań tzw. dobrem dziecka.

W efekcie, gwarantowane wszelkie negatywne konsekwencje wykorzystania, o których pisałam w pierwszej części artykułu, "wzbogacone" o zrujnowane relacje z obojgiem rodziców, brak zaufania do ludzi, totalne poczucie braku oparcia, tudzież niechęć do wchodzenia w jakiekolwiek relacje, bo jawią się one niczym potrzask....

Warto więc, jeżeli życie postawiło nas w obliczu konfliktu z partnerem, przyjrzeć się temu, czy dziecko nie jest w konflikt ten wikłane bardziej, niż uwikłane byłoby z racji obiektywnych realiów. I czy nie używamy go, do realizacji własnych, często emocjonalnych celów, z zadziwiającym brakiem wrażliwości na to, czego ono pragnie, czego potrzebuje i co czuje.

NIEDALEKO PADA JABŁOŃ OD JABŁKA, CZYLI JAK CIĘ WIDZĄ, TAK MNIE PISZĄ...

No właśnie, oryginalna postać tego porzekadła, sugeruje naturalne podobieństwo dziecka do rodzica, siłę więzów krwi, kształtującą potęgę oddziaływań psychicznych, które stanowią zasadniczy element bliskich relacji. Zwykle więc oczekujemy, iż inteligentny Jaś będzie posiadał inteligentnych rodziców, grzeczna Ania - kulturalną rodzinę, itd. Jednym słowem, w sposób oczywisty zwykliśmy wnioskować w oparciu o cechy, zachowania i priorytety dzieci o cechach, zachowaniach i priorytetach ich rodziców. Tendencja skądinąd naturalna i nieszkodliwa, a jednak, w niektórych wypadkach, staje się ona gruntem, na którym wyrasta specyficzna przemoc rodziców wobec własnego dziecka.

Mam tu na myśli sytuację, w której, zwykle mający problemy z samooceną rodzice, próbują kompensować własne w tym zakresie deficyty, bądź nadmierne, często niezrealizowane oczekiwania wobec samych siebie, wykorzystując dziecko - kość z kości i krew z krwi, jakby nie było... :)

W pierwszej wersji będziemy tu mieć do czynienia z kompulsywnym nastawieniem na wyjątkowość i osiągnięcia. Dziecko staje się więc małą fabryką sukcesów i generatorem "ochów" i "achów". W sposób naturalny otrzymuje przekaż dotyczący tego, jaka jest jego zasadnicza rola w życiu. I w roli tej nie ma, lub jest go bardzo niewiele, miejsca na zwykłość, przeciętność, czy realizowanie naturalnych, charakterystycznych dla etapu rozwojowego dziecka potrzeb. Brzmi dramatycznie i wydawać się może "psychologiczną przesadą" a jednak... Niezadowolenie z 5 (bo są przecież 6), zapełnianie "ambitnymi i rozwijającymi" zajęciami każdej chwili wolnego czasu, obowiązkowe recytowanie wierszyków, tudzież śpiewanie na przyjęciach, chłód emocjonalny w konfrontacji ze słabością i ograniczeniami dziecka czy demonstracja rodzicielskiego rozczarowania nie są wcale zjawiskiem rzadkim. Tym głębiej wprowadzającym destrukcję, im bardziej w tego typu oczekiwania i zachowania wobec dziecka zaangażowane są już nie tyle poglądy, co niezaspokojone potrzeby rodzica. Dziecko staje się tu więc swoistym antidotum na rodzicielskie deficyty.

Dla jednych stanowić będzie znakomity środek do tego, by, pławiąc się w "sławie" latorośli, ratować własną samoocenę. Innym, podobny system oczekiwań (zwykle bardzo konkretny w takich wypadkach - np. "będziesz wybitnym pływakiem") i ich realizacja, pozwoli osiągnąć pośrednio własne, ważne cele, których z jakichś względów zrealizować się samemu się nie udało. Niezależnie od tego, która wersja opisanych zachowań "obowiązuje" - efekt zawsze jest ten sam: zaprzeczenie indywidualności dziecka, w skrajnych wypadkach karanie za jej przejawy i posłużenie się dzieckiem do realizacji celów, które nie są dla niego samego ani dobre, ani pożądane. Ba! - najzwyczajniej w świecie niszczą. Nawet jeśli z pozoru prezentują się szczytnie. Presja, pod jaką były realizowane i częsty brak związku z realnymi potrzebami młodego człowieka tworzą wyjątkowo trującą dla jego osobowości mieszankę.

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2007-06-29)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl