IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Czwartek 12 grudnia 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

Być matką i ojcem dziecka używającego narkotyki - jak to jest? Po co mi terapia?

Autor: Małgorzata Osipczuk

Źródło: www.psychotekst.pl

Pomoc terapeutyczna przydaje się rodzicom, niezależnie od tego, jak zaawansowane jest dziecko w swojej miłości do narkotyków. Zarówno w fazie eksperymentów, jak i nadużywania czy zaawansowanego niekontrolowanego nałogu rodzice nastolatka mogą się okazać najważniejszym wsparciem. Członkowie rodziny są jak naczynia połączone, tak więc zmiana w sferze emocji i zachowań u rodzica wpływa na zmianę w postępowaniu dziecka.

Moje dziecko ćpa narkotyki - jak to się mogło stać?!

Ujawnienia faktu używania przez dziecko narkotyków to moment szczególny. Co może przeżywać rodzic?

Przede wszystkim załamaniu ulega dotychczasowy obraz swojego dziecka. Towarzyszy temu rozczarowanie, frustracja, strach, poczucie winy i wstyd.

Rodzice są zazwyczaj głęboko dotknięci faktem odurzania się dziecka. Zadają sobie pytania: "dlaczego tak się stało?". Przerzucają się z postawy oskarżania dziecka do postawy oskarżania samego siebie lub małżonka. Koncentrują się na znalezieniu winnych - a to w środowisku szkolnym a to w "złym towarzystwie" syna/córki. Przeżywają przy tym sami głębokie poczucie winy, które zazwyczaj zamyka ich w pułapce bezradności, uniemożliwiając konstruktywne działanie w kierunku rozwiązania. Ukrywają też zaistniałe fakty przed dalszą rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami, wstydząc się. W ten sposób pozbawiają się też możliwego wsparcia i otuchy, tak potrzebnych w kryzysie.

Rodzice, którzy odkryli narkotyki w życiu swojej latorośli, wchodzą często w ostrą bezwzględną walkę ze swoim dzieckiem, które stara się ukrywać, minimalizować lub zaprzeczać odurzaniu się substancjami psychoaktywnymi. Dorośli wtedy sięgają nierzadko po przemoc psychiczną a nawet fizyczną. Krzyczą, wyzywają, oskarżają, zamykają w mieszkaniu, zaczynają śledzić, przeszukiwać ubrania, pokój, zawartość komputera, komórki, natarczywie wypytują. Czują się często skrzywdzeni postawą obronną swoich dzieci, które reagują na powyższe agresją i dystansowaniem się. To jeszcze bardziej nasila niekonstruktywne zachowania ze strony rodziców. Przepaść między wszystkimi członkami rodziny pogłębia się, każdy z rodziców oddala się od drugiego, odczuwając coraz większą samotność i bezradność. Poziom napięcia i konfliktów w rodzinie wzrasta, powodując niechęć i zmęczenie u jej członków.

Niektórzy rodzice wybierają zaprzeczanie faktom lub bagatelizowanie poszlak tak, aby nie musieć stanąć naprzeciw problemu. Uznanie, że ich dziecko bierze narkotyki wydaje im się zbyt zagrażające, nieświadomie uruchamiają psychologiczne obrony. Zdarza się więc, że jeden ze współmałżonków widzi narkotyki w życiu dziecka a drugi nie dostrzega. Szanse na pomoc młodemu człowiekowi przy takim układzie maleją, a rodzic świadomy jest skazany na dźwiganie ciężaru odpowiedzialności i wszystkich trudnych uczuć z tym związanych samotnie, często nawet narażając się na ataki małżonka.

Nawet jeśli oboje rodzice uznają fakt zażywania narkotyków przez ich dziecko - najczęściej trudno im ustalić jeden wspólny front postępowania wobec syna czy córki. Dlaczego tak się dzieje? Bowiem informacja o narkotykach wywołuje potężny kryzys w całej rodzinie, w parze małżonków pobudza to mniej lub bardziej zapomniane wzajemne żale i pretensje męża do żony i odwrotnie.

Na przykład, ona wcześniej miewała zastrzeżenia, że on za dużo pracuje i za mało czasu poświęca dzieciom, albo że jest zbyt nerwowy i niewłaściwie, jej zdaniem, strofuje syna. On wielokrotnie zwracał jej uwagę, że nie powinna być taka uległa wobec nalegań dzieci, musi przestać tak je rozpieszczać. Bywało, że kłócili się o decyzje rodzicielskie, o szereg nawyków, zasad i przekonań, które każde wyniosło ze swojego domu rodzinnego. Bywa też, że para ma za sobą wcale niemałe dramaty, wydawałoby się już zażegnane, jak np. zdrada, romans pozamałżeński, zawiedzenie zaufania, kłopoty z nadużywaniem alkoholu, bliska perspektywa rozwodu, emocjonalne opuszczenie partnera.

A teraz: narkotyki dziecka, to jakby ktoś podłożył granat. Dawne urazy, niewybaczone do końca krzywdy, silne nieprzyjemne uczucia zepchnięte w podświadomość wygrzebują się z ukrycia. Mechanizmy obronne, które dotąd je chroniły puszczają jak tama pod naporem powodzi. Małżonek - zamiast być partnerem w problemie - może zacząć być postrzegany jako przeciwnik. Nierzadko, zamiast starań o współpracę - co podpowiadałby zdrowy rozsądek - rozpoczyna się walka na racje. Walka, w której przegrać może każdy - najbardziej ich dziecko. Bo kto tu ma rację? Każdy i nikt. Na pewno, narastający wzajemny konflikt rodziców przyczyni się tylko do tego, że ich dziecko jeszcze bardziej będzie chciało uciec od rzeczywistości - w wiadomy sposób: sięgając po kolejną i kolejną dawkę ulubionego narkotyku. A zrozpaczeni rodzice pozostaną każdy w poczuciu krzywdy i winy jednocześnie, bezradnie miotając się w panicznych, coraz mniej rozsądnych, działaniach.

Po co terapia?

Na tym pierwszym etapie - ujawnienia problemu - rodzice dostaną od terapeuty kilka podstawowych ogólnych informacji i wskazówek co do zasad postępowania. Będą mogli się upewnić co do wielu rozterek, które nimi targają, dowiedzieć się jak diagnozować narkotyzowanie się dziecka, jakie znamy narkotyki, na czym polega leczenie.

Inni rodzice z grupy wsparcia będą w tym czasie pomocni do przełamania bariery wstydu, poczucia po raz pierwszy prawdziwej ulgi ("innych też to spotkało", "można coś z tym wszystkim zrobić", "więc to nie koniec świata"). Najważniejsze, co w tym czasie terapeuta i grupa mają do zaoferowania to życzliwe zrozumienie, przyjęcie wszystkich łez i natłoku przykrych uczuć, z którymi do tej pory przerażony rodzic starał się uporać samotnie. Od tej pory nie musi już czuć się "najgorszą matką na świecie", "najbardziej naiwnym i oszukanym ojcem", ani też nie musi już myśleć o swoim dziecku, że jest "najgłupsze i najbardziej niewdzięczne".

Przyznać należy, że pierwsze spotkanie z terapią nie musi być wcale łatwe. Oto przychodzi mówić o wstydliwym problemie, rodzi się obawa przed oceną, targają ledwo powstrzymywane emocje, mimo starań niekiedy lecą łzy lub padają ciężkie słowa. Innym razem głos więźnie w gardle. Możliwe jest, że usłyszy się kilka rzeczy i sformułowań, które nie będą łatwe do przyjęcia. Bo to właśnie inni rodzice widzą problem szerzej, nie zakrywają bezwiednie oczu na niektóre sprawy jak sam zainteresowany, tkwiący w środku chaosu rodzic. To oni zadadzą pytanie, które jemu nawet nie przyszło do głowy, podzielą się tym, jak sami na początku nie ogarniali wszystkiego i ile w związku z tym robili fałszywych posunięć. To nieraz niełatwe, ale konieczne jest obejrzenie sytuacji swojej rodziny w szerszym spektrum, życie problemem na co dzień zawęża pole widzenia. A jeśli nie widać całości - jak znaleźć właściwe rozwiązanie?

Poza tym, większość rodziców, którzy zwracają się po pomoc, ma jasno sprecyzowane oczekiwania, że dostanie od terapeuty garść "złotych", sprawdzonych wskazówek na temat: "co mam teraz zrobić, żeby on/ona przestał/a ćpać?" I tu nadchodzi moment pierwszego rozczarowania. Tyle, że jest ono konieczne i jest wręcz częścią rozwiązania.

Wizyta w Poradni, terapeuta, psycholog, grupa wsparcia nie dadzą takich gotowych recept. Nigdzie na świecie nie istnieje gotowe rozwiązanie. Nigdzie, poza samym rodzicem i jego rodziną. Terapia ma - tylko i aż - ułatwić dotarcie do rozwiązań, które są w samym rodzicu lub dają się znaleźć przez współpracę dwojga rodziców. Często przypominam moim pacjentom, że gdybym nawet uznała, że mam prawo mówić im, co powinni zrobić i zaczęłabym częstować ich takimi "zdecydowanymi zaleceniami" - to mogło by się okazać, że na próżno. Nawet w najbardziej rozpaczliwych sytuacjach, nie potrafimy się często przełamać do zastosowania rozwiązań, na które sami nie wpadliśmy. I słusznie. Bowiem największa mądrość pochodzi z nas samych, trzeba sobie tylko pomóc utorować do niej drogę. I w tym, m.in., ma pomóc terapia. W znalezieniu najbardziej adekwatnych do sytuacji rodziny rozwiązań.

Tak, jak nie ma gotowych rozwiązań, tylko takie, które trzeba wypracować, tak i należy sobie zdawać sprawę z tego, że nie ma też szybkich rozwiązań. Praca nad wyprowadzeniem dziecka ze ścieżki pogrążania się w nałogu i praca nad staniem się dla niego jak najlepszym, mądrym wsparciem - to praca rozpisana często na długie miesiące. Czasem lata. Trudno się pogodzić na starcie z taką perspektywą, ułatwić może to świadomość, że od tej pory nie jest się już samemu z problemem, i że pod wpływem terapii poczucie bezradności będzie ustępować.

Idealnym rozwiązaniem jest, gdy na terapię zgłasza się para dorosłych opiekunów, nawet wtedy, gdy jeden z nich nie jest biologicznym rodzicem, ale czuje się matką czy ojcem. Wspólne rozmowy z terapeutą i bycie ramię w ramię na grupie często jest niesamowitym doświadczeniem dla obojga. Stopniowo pomaga im się to do siebie zbliżyć, poczuć szacunek, empatię, chęć wsparcia dla partnera, lepiej zrozumieć jego uczucia i dotychczasowe decyzje. Pozwala też uzgodnić postępowanie, bo rodzice odkrywają, że w przypadku dziecka wpadającego w nałóg nie stać ich na luksus "różnicy zdań" - w tych zasadniczych kwestiach. Niekiedy rodzice przeżywają wzajemne "odkrycia" - dowiadują się więcej o sobie nawzajem, o swojej niekiedy trudnej przeszłości, zaczynają wyrażać uczucia, o których wcześniej nie mieli śmiałości mówić. W tym sensie terapia dla rodziców może też być życiową przygodą dla małżonków, którym zależy na ich związku, to taki niespodziewany bonus :-)

Samotni rodzice w grupie innych rodziców znajdują siłę, tak potrzebną by samemu dźwigać ciężar wychowywania dziecka. Wreszcie mogą z kimś uzgadniać swoje pomysły, rozwiewać swoje wątpliwości a jednocześnie mają komu zwierzyć się w tych momentach, gdy wydaje im się, że już nie dadzą rady. Poznają inne samotne matki i ojców, znajdują zrozumienie, współczucie a często i podziw u tych "sparowanych". Podobnie, rodzice, których partnerzy nie podjęli terapii, z racji własnego uzależnienia, nieobecności w domu rodzinnym czy niezgody na uznanie problemu.

Na zakończenie, chcę przekonać, że wsparcie terapeutyczne przydaje się rodzicom, niezależnie od tego, jak zaawansowane jest dziecko w swojej miłości do narkotyków. Członkowie rodziny są jak naczynia połączone, tak więc zmiana w sferze emocji i zachowań u rodzica wpływa na zmianę w postępowaniu dziecka.

Wielu rodziców, tzw. "trudnych nastolatków" marzy, że odda swoje dziecko do psychologa, tak jak oddaje się zepsuty samochód do warsztatu na naprawę. I są przekonani, że to wystarczy. Jednak życie wewnętrzne człowieka jest o wiele bardziej skomplikowane niż układ części pod maską auta. Oczekiwanie, że wystarczy zaprowadzić opornego potomka do psychologa na rozmowę by ten "przemówił mu do rozumu" jest równie częste, co i nieuzasadnione. Żaden specjalista nie ma takiej magicznej mocy, czarodziejskiej różdżki, która załatwiłaby problem bez prawdziwego zaangażowania się rodziców i podjęcia przez nich decyzji o zmienianiu siebie i swojej rodziny.

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2006-06-29)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl