IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Wtorek 16 kwietnia 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

WOLONTARIAT - EMPATIA, ROZWÓJ, PRZYJAŻŃ

Autor: Marta

Źródło: www.psychotekst.pl

Cieszę się, że mogłam pracować z tak różnymi osobami. Z jednymi związałam się na lata, inni dali mi odczuć, że jestem im obojętna. Obojętność wynikała chyba z tego, że brakuje mi elastyczności. A może nie? Przecież nie da się wszystkich lubić. Poza tym nie każdemu mogę pomóc, nawet jeśli tego bardzo chcę. Dzięki temu doświadczeniu dowiedziałam się, co mnie cieszy, co rozwija, z kim wolę pracować, i że w ogóle chcę pracować z ludźmi. Nie żałuję żadnej sytuacji, która zdarzyła się w pracy wolontariackiej.

Będąc uczennicą liceum w klasie o profilu socjalnym, miałam możliwość udzielania się jako wolontariuszka. Już w pierwszym roku nauki opiekowałam się dzieckiem z dziecięcym porażeniem mózgowym. Posiadałam tylko laicką wiedzę na temat tego schorzenia i czułam się trochę niepewnie. Z drugiej strony myślę, że więcej dowiedziałam się, przebywając z ośmioletnią wtedy Magdą, niż zgłębiając teoretyczną charakterystykę problemu. Każda taka osoba jest jedyna w swoim rodzaju i nic nie zastąpi osobistego kontaktu w poznawaniu jej. Jedna może mieć np. tylko niewielkie upośledzenie ruchowe, lub intelektualne, dostrzegalne po dłuższej obserwacji, a druga, mając tę samą chorobę, może nic nie mówić, nie utrzymywać żadnego kontaktu z otoczeniem. Poza tym mają swoje temperamenty, charaktery. Nie sposób opisać tak duże indywidualności, zamykając je w jakieś ramy. Magda, jak na swój wiek, była niska i wątła. Nie chodziła, siedziała wyłącznie podparta, mówiła tylko "mama, tata, nie, tak, Ania". Tego imienia używała, zwracając się do każdego, chociaż nigdy nie znała nikogo o takim imieniu. Była bardzo ekspresyjna i żywiołowa. Mimo to nie potrafiłam z nią współpracować. W ciągu roku pracy z nią miałam nadzieję, że jednak zacznie mnie ta praca cieszyć, że będę czuła się swobodnie. Nie udało się. Nie odkryłam w sobie siły na zabawę z dzieckiem, u którego postępy są bardzo małe, a dokonanie ich zajmuje mu wiele czasu, więc dla niego są wielkie.

Postanowiłam odszukać się gdzieś indziej.

Hospicjum to bardzo przygnębiające miejsce. Pielęgniarka, będąca także opiekunką, pracuje w tej branży od wielu lat i wie, jak działa na psychikę towarzyszenie komuś przy śmierci. Wiedziała też, że osoby umierające w tej ostatniej drodze są często bardzo osamotnione. Godząc te dwa problemy, stwierdziła, że idealnie będzie połączyć mnie np. z osobą w stanie reemisji nowotworu. Reemisja to stan wstrzymania rozwoju choroby nowotworowej, najczęściej dzięki zastosowanemu leczeniu. Tak podczas etapu ostrego wstrzymywania tego procesu chorobowego, czyli zazwyczaj chemio-, radio- i farmakoterapii, jak też po tym etapie, skończonym z sukcesem, potrzebne jest wsparcie. Zdrowiejącemu potrzebne jest uczucie, że nie jest sam, że ktoś o nim pamięta. Potrzebne jest mu wysłuchanie, możliwość wypłakania się, przytulenia, cieszenia się kroplą deszczu i promieniem słońca, a także pomoc w zwykłych, codziennych czynnościach, z jakimi (chory) może mieć problem, np. zakupy, sprzątanie, posiłki.

Na początku odwiedzałam dwie panie, będące pod opieką hospicyjną z racji współistnienia wielu chorób przewlekłych. Ani jedna, ani druga nie rozumiały, po co ja do nich przychodzę, jakie mam intencje. Na nic zdawały się tłumaczenia. Sądzę, że nie potrafiły tego zrozumieć, ponieważ powszechnie istnieje przekonanie, że nikt nic bezinteresownie nie robi, a jeśli sprawia wrażenie bezinteresownego, to trzeba spodziewać się, że coś kombinuje. Z tego powodu jedna z tych pań odrzuciła moją pomoc po kilku wizytach. Druga miała nieco mniej podejrzeń, ale zdawała się zaprzeczać, że potrzebuje czegokolwiek, najwyżej, tego, by jej kupić leki. Nie chciała rozmawiać o niczym. Jeśli tylko kupiłam jej leki, to zrobiłam dla niej już wszystko i mogłam wychodzić. Znów nie czułam się dobrze. Słowo "dziękuję" wypowiadane było jakby z kultury, miałam wrażenie, że te podziękowania nie płyną z serca. Nie czułam się potrzebna. Chociaż pani Halina była w bardzo podeszłym wieku i miała różne schorzenia, nie myślałam o tym, że może nagle umrzeć. Nie wpadłam na to, wiedząc przecież, czym jest hospicjum. W końcu miała być w stabilnym stanie zdrowia! Teraz już wiem, że stabilny stan zdrowia w starczym wieku może nagle bardzo się pogorszyć, a jutro nigdy nie jest pewne.

Po śmierci pani Haliny byłam "wolontariuszką" dla mojej babci. Postanowiłam nie szukać nowego podopiecznego, bo był tuż obok. W moim mieście jest tylko jedno hospicjum i babcia już tam należała, o czym ja nie wiedziałam. W mojej rodzinie unika się rozmów na tak trudne tematy jak śmiertelna choroba. O przerzutach nowotworowych babci dowiedziałam się, kiedy odwiedziłam dziadków. Czułam się, jakbym weszła w rozmowę zmierzającą ku końcowi. Nikt nie oczekiwał, że wezmę w niej udział, a nawet tego nie chciał. Babcia miała silne bóle, nie dające się już uśmierzyć zwykłymi lekami przeciwbólowymi. Wraz z nią cierpiała rodzina, lecz dziadek sprawiał wrażenie niewzruszonego i twierdził, że kolejne leki nie są jej potrzebne. Pomyślałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie interwencja lekarza, więc następnego dnia podniosłam alarm w poradni. Lekarz szybko pojawił się u babci, spostrzegł ogólne zdziwienie jego obecnością. Powiedział: "zaczynamy tępić tego raka". Po tej wizycie stan zdrowia babci nagle pogorszył się jeszcze bardziej. Dopiero gdy po tej wizycie przyszłam do poradni dowiedziałam się, że babcia, pod wpływem dziadka, odrzuciła pomoc lekarską. Poza tym nie wiedziała, że choruje na tak ciężką chorobę jak nowotwór. Lekarz tamtego dnia odwiedził ją zaledwie trzeci raz, a chorobę wykryto kilka miesięcy wcześniej. Onkolog, przychodząc do babci, przekonany był, że świadoma jest przynależności do poradni paliatywnej, czyli tego, że jest nieuleczalnie chora.

Choć minęło już prawie pięć lat, wciąż mam ogromne wyrzuty sumienia, że to przeze mnie stan zdrowia babci pogorszył się tak szybko i tak nagle. Dowiadując się w tak drastyczny sposób o groźnej chorobie, odnośnie której panuje powszechne przekonanie o jej nieuleczalności, babcia załamała się i straciła nadzieję. Już nigdy jej nie zdobyła. Zmarła w ciągu dwóch tygodni od tej przerażającej wiadomości.

Minęło kilka tygodni od pogrzebu, kiedy postanowiłam wznowić swoją aktywność wolontariacką. Była jedna pacjentka, świeżo po operacji, szybko osiągająca równowagę przy szansach na powrót do zdrowia bliskim zeru. Podczas pierwszego spotkania z panią Danką, jak mi później powiedziała, pomyślała, że jestem bardzo nieśmiała, zamknięta, nie wiedziała, o czym będziemy mogły rozmawiać. Minęło kilka dni. Coś mnie ciągnęło do tej osoby częściej, niż deklarowałam. Odwiedzałam ją co drugi-trzeci dzień. Chętnie pomagałam jej w codziennych obowiązkach, jeszcze chętniej rozmawiałam. Wreszcie czułam, że jestem potrzebna, a moje intencje są rozumiane. Pani Danka zawsze mówiła i wciąż mówi to, co myśli, "dziękuję" znaczy "DZIĘKUJĘ", a gdy nie ma ochoty na rozmowę, jasno to wyraża. Stałyśmy się sobie bliskie bardzo szybko. Z chęcią podejmujemy tematy zarówno ciężkie, jak i lekkie, kontrowersyjne i bezsporne, tematy tabu i o pogodzie. Parę razy powiedziała, że jestem dla niej jak córka. Ja, po pierwszym takim wyznaniu, myślałam nad tym intensywnie i sama raczej nie wysnułabym takiego wniosku. Mocno oddzielałam rodzinę od wolontariatu. Jednak postawa pani Danki zmieniła mnie do tego stopnia, że bardzo emocjonalnie podchodzę do jej osoby. Tak, jak ja rekompensuję nieobecność jej córki w jej życiu, tak ona mi rekompensuje skąpe relacje emocjonalne z matką. Chociaż teraz, od ponad trzech lat, jestem daleko od pani Danki, ponieważ wyjechałam z miasta rodzinnego na studia, to zawsze, kiedy tam przyjeżdżam, np. na święta, odwiedzam ją. Mogę powiedzieć, że wolontariat z panią Danką to niezwykły wolontariat. Chociaż o mnie mówi się "wolontariuszka", to o niej można powiedzieć to samo, bo dzięki niej poczułam, że ktoś mnie potrzebuje, lubi i czeka na mnie.

Cieszę się, że mogłam pracować z tak różnymi osobami. Z jednymi związałam się na lata, inni dali mi odczuć, że jestem im obojętna. Obojętność wynikała chyba z tego, że brakuje mi elastyczności. A może nie? Przecież nie da się wszystkich lubić. Poza tym nie każdemu mogę pomóc, nawet jeśli tego bardzo chcę. Dzięki temu doświadczeniu dowiedziałam się, co mnie cieszy, co rozwija, z kim wolę pracować, i że w ogóle chcę pracować z ludźmi. Nie żałuję żadnej sytuacji, która zdarzyła się w pracy wolontariackiej, żałuję jedynie tego, czego nie zaliczam do wolontariatu, czyli historii mojej babci, którą skróciłam, przez co nie przeżyła z nami np. zbliżających się świąt, narodzin kolejnego prawnuka, mojego bratanka, który intensywnie ładuje energią wszystkie osoby wokół siebie.

Artykuł powstał w ramach programu PISZMY - PSYCHO - TEKSTY.
Program dofinansowany przez MINISTERSTWO PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2008-12-10)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl