To i ja dorzucę swoją cegiełkę (a raczej bardzo sporą cegłę

)
Jestem do Ciebie tylko parę lat starsza, więc umiem spojrzeć na ten temat oczami młodego człowieka. Co prawda ja urodziłam się i wychowałam w mieście, więc nie umiem w pełni zrozumieć tego jak to jest gdy się mieszka na wsi, ale w zasadzie nie tego dotyczyć będzie mój wywód.
Przede wszystkim uważam, że powinnaś przestać się kajać za to, że ważne są dla Ciebie dobre materialne. Dla każdego są. Stabilizacja finansowa i poczucie bezpieczeństwa każdemu jest potrzebne. Pieniądze są potrzebne i nie mam mam tu na myśli żadnych luksusów, ale coś musimy jeść, w coś się ubrać, gdzieś mieszkać, miło też gdy możemy sobie pozwolić na jakąś przyjemność. I nie ma w tym nic zdrożnego. Tylko przeginać też nie można. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają. To trochę prawda i nieprawda, bo może szczęścia nie dają, ale mogą nam na przykład umożliwić spełnienie jakiegoś większego marzenia, a to już daje szczęście. Ale same w sobie są tylko formą, a nie treścią.
Tych naprawdę najważniejszych rzeczy w życiu nie kupisz za żadne pieniądze.Ja byłam wychowana przez samotną matkę, więc w domu też nigdy się nie przelewało. Nie mogę powiedzieć, że była bieda, ale też nie miałam markowych ubrań czy innych bajerów i nie jeździłam na wakacje w Hiszpanii. Nigdy jednak nie czułam się z tego powodu gorsza. Jasne, czasem patrząc na innych, którzy mają więcej kasy i mogą sobie z tego fajnie korzystać nie raz pomyślałam, że też bym tak chciała. Jednak to jakoś nigdy nie wpędzało mnie w kompleksy. Bo wiem, że to nie pieniądze i posiadane dobra materialne definiują moją wartość jako człowieka.
Jak mi się zachciało laptopa czy innych tego typu rzeczy, na które nie byłoby stać moją mamę, to musiałam sobie na niego sama zarobić pracując za granicą. I wiesz co, to było nawet lepsze niż gdybym go dostała od kogoś, bo doszła jeszcze satysfakcja, że ja sama sobie na to zapracowałam. Miło kiedy ktoś robi nam prezenty, ale chyba jeszcze milej gdy robimy je sobie sami.
Ostatnio muszę latać za każdą złotówką, brak pieniędzy daje mi się we znaki, muszę odkładać różne plany i z wielu rzeczy rezygnować. Jest to czasem frustrujące, ale jakoś nie popadam w czarną rozpacz, bo jak nie teraz to zrealizuję, to później. Poza tym wiem, że na wakacjach w przysłowiowej Koziej Wólce można się bawić lepiej niż na Bahamach.
Piszesz o tacie, który jest najbiedniejszy z reszty rodzeństwa . Moja mama ma tylko jedną siostrę, która obecnie jest bardzo zamożną osobą, jednak na tą zamożność zapracowała nawet nie ona, a jej mąż, który poświęcił całe życie rodzinne na to by przez naście lat pracować za granicą. Niestety, te pieniądze bardzo źle na nią wpłynęła, bo jest strasznie wyniosła i pogardliwie wyraża się o ludziach, którzy mają mniej pieniędzy (np biedota, miernota). Mi też kiedyś powiedziała, że mieszkam w slumsach. Ona mieszka w dużym domu z ogrodem na osiedlu willowym, a ja w klitkowatym mieszkaniu na szarym blokowisku. Czyli od razu jestem miernotą w jej oczach, nie można mnie traktować na równi. Ale jakoś nie bolą mnie te opinie, bo sama nie mam żadnego problemu z tym gdzie mieszkam (całkiem lubię to swoje blokowisko

), a poza tym wiem, że jeśli ktoś tak ocenia innych ludzi to nie warto w ogóle tego słuchać.
Przez różnych członków rodziny byłam zawsze porównana do córki tej kobiety. Jej córka (czyli moja siostra cioteczna) była kilka lat starsza ode mnie i zawsze we wszystkim była lepsza. Wzorowa uczennica, skończyła najlepsze liceum w mieście, poszła na „dobry” kierunek studiów, zawsze taka grzeczna i ułożona, istny ideał. A ja, no cóż. Zawsze chodziłam swoimi drogami, w szkole tragedii nie było, ale miewałam spore problemy z niektórymi przedmiotami, ułożona i grzeczna też nigdy nie byłam, zamiast siedzieć nad książkami wolałam bujać się ze znajomymi. I wiesz co? Zawsze mnie to całe gadanie gówno obchodziło. Bo ja nigdy w życiu nie chciałabym być taka, jak jej córka, która poświęciła się temu aby spełniać oczekiwania swoich rodziców. Poszła na prawo (mimo iż zupełnie nie miała smykałki do przedmiotów humanistycznych, była typowym umysłem ścisłym) bo matka tak jej kazała. Dosłownie - kazała jej. A córka, no cóż, nigdy się nie sprzeciwiła... Szkoda mi było zawsze tej biednej dziewczyny, bo zupełnie nie umiała samodzielne myśleć, robiła wszystko co jej matka powiedziała. Dziś ma 30 lat i nadal jest tak samo. Raz jeden lata temu powiedziała mi kiedyś prawie z płaczem, że ona zrobiła wszystko by zadowolić matką, a matka nadal ma tylko pretensje. Ale potem uśmiechnęła się przez łzy i powiedziała, że chyba tak już musi być. Musi?
Z drugiej strony miała przecież wszystko. Bogaci rodzice nigdy nie żałowali jej pieniędzy, ojciec z zagranicy przywoził takie bajery, które w Polsce nie były nawet dostępne. Kupowali wiele rzeczy, o których ja nawet nie śmiałam marzyć. Może czasem pomyślałam sobie - łał,ale fajne. Miałam jednak świadomość, że wiele z tych rzeczy nie byłoby mi nawet potrzebne. A jak patrzyłam na jej zdjęcia z wyjazdu do Tunezji to odniosłam wrażenie, że ja się milion razy lepiej bawiłam na wyjeździe pod namiot ze znajomymi nad jakieś syfiaste jezioro podmiejskie. Więc co z tego, że ona miała pieniądze i wiele luksusów, jak nawet one nie dawały jej żadnej radości?
Ta dziewczyna była tak zahukana, tak zdeptana, że nie widziałam w niej żadnej radości życia. Samotna była całe życie, w sensie dosłownym, bo wszelkie przyjaźnie i miłości trzeba było poświęcić na poczet nauki. Kiedyś zapytałam ciotkę wprost czemu całe życie ją tak cisnęła. Wrzeszczała na nią jak opętana jak dostała 3 z egzaminu, a jak raz oblała, to ojciec się ponad miesiąc nie odzywał. Zapytałam po co to wszystko, czy te cholerne studia są aż tak ważne, aby tak gnoić tą dziewczynę, czy to jest tego warte? To wiesz co usłyszałam? Że przecież z tego będzie TAKA KASA....
I tu jest właśnie pies pogrzebmy. Pieniądze nigdy nie mogą być ważniejsze od samego człowieka, a tu się stały. Obawiam się, że u Ciebie też się tak stało. Postawiłaś pieniądze ponad samą siebie. Postawiłaś je również ponad swoich rodziców.
Ale o tyle dobrze jest, że ty widzisz już ten problem, więc możesz już próbować coś z tym robić.
Nigdy nie dałam się wpędzić w poczucie gorszości poprzez porównania do siostry ciotecznej. Nigdy też nie dałam sobie wmówić, że jestem gorsza, bo nie mam bogatych rodziców. Nie wiem czy to jest kwestia charakteru czy czegokolwiek innego, ale może czułam tak dlatego, że na przykładzie tej ciotki widziałam, że pieniądze wcale szczęścia nie dają, a nawet przeciwnie, bardzo ich skrzywiły. Tylko, że u mnie było tak, że to inni mnie porównywali. Ciebie też porównują inni, ale widzę, że najbardziej porównujesz siebie sama... Piszesz o tym, że zazdrościsz koleżankom figury, ocen, chłopaka... O jednej nawet napisałaś, że chciałabyś nią być. Cóż, ja też nie raz myślę, że ta czy inna a koleżanka ma coś fajnego, a ja nie mam. Ale JA to JA i nie chciałabym być kimś innym. Bo ja chcę być sobą, może nie zaszkodzi czegoś w sobie zmienić, może niektóre rzeczy nawet trzeba, ale nie chcę być kimś innym. Zazdrość też może być zdrowa, a nawet motywująca. Nie możesz potępiać siebie za to, że coś w kimś podziwiasz , a sama tego nie masz. Ale nie możesz też mówić sobie, że jesteś dlatego gorsza. Bo NIE JESTEŚ.
Ja myślę, że tu kluczem jest słowo "wystarczająco". Wystarczająco bogata, wystarczająco mądra, wystarczająco piękna... Tylko do czego wystarczająco a do czego nie?Wystarczająco piękna by wygrać konkurs piękności? By być na okładach najmodniejszych magazynów? By podobać się wszystkim facetom i być podziwiana przez wszystkie kobiety? Tylko po co to komu? Wystarczy, że będziesz się podobała jednemu facetowi, który będzie cię kochał za to jaką jesteś, a dopiero potem za urodę. Nie wiem jak Ty, ale ja sama nie szukam gościa, który wygląda jak międzynarodowej sławy model, który będzie się podobał wszystkim kobietom (ha! wtedy to dopiero miałabym zgryzotę

) i wszystkie będą mi go zazdrościły. Bo on ma się podobać MNIE, a nie innym.
Koleżanek czy kolegów też nie interesuje to czy wyglądasz jak zwyciężczyni wyborów miss, bo lubią Ciebie za twój charakter, a nie wygląd. Moi znajomi to osoby bardzo różne, ładne i mniej ładne, wysokie i niskie, szczupłe i otyłe - i to mnie nie obchodzi. Ani to jakie mają telefony, ani to czy mają markowe ubrania, ani gdzie jeżdżą na wakacje... Obchodzi mnie to jakimi są ludźmi, a nie to jak wyglądają czy co mają. Wielu z nich też jest ze wsi. No i co z tego? Czy przez to patrzę na nich inaczej, czy czuję się lepsza bo jestem z miasta? Oczywiście, że NIE. Oni też się tego nie wstydzą, bo NIE MA CZEGO.
Już inne osoby słusznie zauważyły, że tu w dużej mierze problem jest pogrzebany w tym, że chcesz spełnić oczekiwania rodziców. Tylko mam wrażenie, że akurat u Ciebie jest odwrotnie do tej historii o mojej siostrze którą przytoczyłam. Bo tam faktycznie rodzice wymagali i kazali, a Ty w moim odczuciu każesz sobie sama.
Niefajny jest ten tekst o Mercedesie, lecz mam wrażenie, że twój tata gdy to mówił, nie myślał o tym, że tego od Ciebie oczekuje i wymaga, ale życzy Ci abyś kiedyś tak mogła żyć, bo jemu to nie było dane. Może powiedział to niefortunnie, może też za mocno to do siebie wzięłaś, ale nie wydaje mi się aby Cię znienawidził, jeśli tym Mercedesem go jednak nigdy nie przewieziesz.
Spełnianie oczekiwań rodziców nie jest naszym zadaniem w życiu i to sobie trzeba wyraźnie powiedzieć. Wiem, że deprymujące mogą być takie zarzuty, bo sama to znam z autopsji. Moja mama oczekiwała, że skończę studia, bo sama ich nie skończyła. Zawaliłam jedne studia, teraz jestem na innych i jest ok, ale wciąż wypomina mi tamtą sytuację. Sama sobie to dawno wybaczyłam, ale ona mi tego nie może wybaczyć. Czy to się zmieni kiedyś - nie wiem. Ale wiem, że ja się tym nie mogę przejmować, bo chcę się skupiać na swoich sukcesach i patrzeć w przyszłość, a nie celebrować porażki z przeszłości. Nie spełniłam tego oczekiwania, ale wiem, że nie mogę sobie tego wyrzucać, bo nikt nie jest od tego by spełniać cudze oczekiwania, ja również nie. Rodzice są dla nas ważni, chcemy dla nich jak najlepiej, chcemy im pokazać, że możemy być tacy jak oni by chcieli nas widzieć. To jasne. Ale mimo wszystko, oni to oni, a my to my. Nasze pragnienia, potrzeby i cele nie zawsze idą w tym samym kierunku i to NIE znaczy, że jesteśmy źli i niewdzięczni. Znaczy to jedynie tyle, że jesteśmy odrębnymi ludźmi, którzy czują i myślą inaczej, ale to nie jest nic złego.
Rodzice czasem mówią wiele bzdur, ale ich najważniejszym oczekiwaniem jest to żebyś żył, miał nogi i ręce, był zdrowy, był szczęśliwy, pokazywał, że wychowali cię na człowieka, że robisz coś wartościowego ze swoim życiem. Niektórzy bardzo zamotali się w swoje wygórowane oczekiwania, niektórzy potraktują swoje dzieci bardzo źle. Ale tego nie zmienimy, możemy mieć tylko nadzieję, że sami to kiedyś zrozumieją. Ja też mam nadzieję, że moja mama kiedyś zrozumie, że to nie to jakie studia skończyłam jest ważne i że dostrzeże, że jestem normalną dziewczyną z głową na karku i że nie ma powodu, aby się mnie wstydziła. Czy tak będzie? Czas pokaże. Tymczasem ja dalej będę spełniała SWOJE oczekiwania wobec SIEBIE SAMEJ... I Tobie również tego życzę.
marie89 napisał(a):Mam wrażenie, że jesteś bardzo wrażliwą dziewczyną... Pielęgnuj to, choć bycie wrażliwym bywa też udręką.
BARDZO trafnie powiedziane

Bywa straszliwą udręką... ale jednak nie oddałabym jej za nic.