Czasem zaczynam myśleć, że nigdy nie będę szczęśliwa - kiedy zaczyna mi się układać na jednej linii, to sypie się na innej. Ostatni raz pojawiłam się tu po rozstaniu z chłopakiem, zadawałam pytanie - czy on się zmieni, czy jest sens w to wierzyć... Czy jest sens zaufać? Dać kolejną szansę... Teraz wiem, że JEST.
Bo on naprawdę się zmienił, wiele zrozumiał, potrafi się nagiąć w wielu kwestiach, w których dawniej był niezłomny. Widzę, że stara się z całych sił.
Zaręczyliśmy się, mamy ślub za rok... Wszystko zaczyna wychodzić na prostą. No - prawie wszystko...
Moja mama nie potrafi go zaakceptować. Ba! ona się nawet nie stara. Wykorzystuje każdą okazję, żeby go przy mnie skrytykować, niepytana udziela tzw. "dobrych rad", interpretuje wszystko po swojemu, nawet największą drobnostkę potrafi przedstawić tak, żeby wyszła na jego niekorzyść. Krytykuje jego, jego rodzinę i mnie, że jestem głupia pchając się w ten związek. Nie potrafi sobie przetłumaczyć, że nie ma racji, ona zawsze wie lepiej. Średnio kilka razy w tygodniu się kłócimy - że on się za mało angażuje, że nie wykazuje inicjatywy w urządzaniu mieszkania, które oni kupili mnie, że się nie dokłada, że nie mam w nim oparcia, że myśli tylko o sobie. Że, że, że....
Jednego dnia potrafi mi powiedzieć, żebym się wyprowadziła - drugiego, że jak zamieszkam z nim przed ślubem to nie dostanę rozgrzeszenia.
Nie mam już sił.
Chciałam żeby się lepiej poznali, polubili - pojechaliśmy razem w góry, to dostał minus, bo się nie dołożył do benzyny. Robiliśmy razem remont - to dostał minus, bo na koniec dnia powiedział, że jest zmęczony ("co to za facet, co okazuje słabość!?"). Jak nieraz się spotykaliśmy w domu, to jej przeszkadzało, że za dużo mówi o swojej pracy... itd., itp.
Wszystko jest w nim złe, wszystko nie tak, a ja nie umiem go "wychować". Sama już nie mogę znieść tego nieustannego narzekania na niego, więc staję w jego obronie - to się dowiedziałam, że się zmieniłam, że kiedyś byłam inna, że teraz nie można mi nic powiedzieć.
Nie mam już siły - nie dam rady ich uszczęśliwić, nie potrafię...
